Góry Kamienne i Wałbrzyskie

Autor: Małgorzata K. | Utworzono: 15 maj 2013 | Kategoria: Artykuły 2013

22-21 kwietnia 2013 r. – Góry Kamienne i Góry Wałbrzyskie

Dzień 1.

Wschód słońca: 5.28; zachód: 19.43.

Wyjazd: godz. 7.00.

Wędrówkę rozpoczęliśmy o godz. 10.15 w miejscowości Boguszów-Gorce z tamtejszego rynku (najwyżej położonego w Polsce – 594 m n.p.m.). Pogoda była… listopadowa - wprawdzie nie padało, ale chmury towarzyszyły nam niemal przez cały czas przy temperaturze ok.12˚C.

Minęliśmy stary, zaniedbany budynek dworca z 1867 roku, by po chwili wejść do Parku Krajobrazowego Sudetów Wałbrzyskich. Jeszcze nie mamy pojęcia o tym, co nas czeka tego dnia… To wie Marek i Mirek F., ale wiedzą się nie dzielą… Może dobrze?...

Na początku jest lekko i przyjemnie – docieramy na szczyt Dzikowca (836 m n.p.m.), gdzie ok. 11.30 robimy pierwszy postój na posiłek. Szczyt jest odkryty, wieje więc solidnie i musimy poszukać zacisznego zakątka. A jak smakuje gorąca herbata! Schodząc, w końcu widzimy oznaki wiosny – „pole” śnieżycy wiosennej, bardzo podobnej do pierwiosnków (czy specjaliści mogą to potwierdzić?!). docieramy do miejscowości Unisław Dolny, wchodzimy na żółty szlak i … oto PIERWSZE TAKIE podejście! Zastanawiamy się nad kątem nachylenia stoku, 35˚?... Nim dotrzemy na szczyt, mijamy skalne zwalisko i dwukrotnie pokonujemy drabinki, bo szlak przedzielony jest siatką – na pewno z jakiegoś bardzo ważnego powodu… Jest godzina 14.00. Na samym czubku Stożka Wielkiego (841 m n.p.m.) ustawiono drewnianą wieżę widokową, na której… wieje, a jakżeby inaczej! To „jedno z najbardziej charakterystycznych wzniesień powulkanicznych”. Poniżej wierzchołka w drewnianej wiacie spożywamy drugi posiłek. Tym razem chyba dociera do nas, że droga przed nami jeszcze dłuuuuga… Pokrzepieni udajemy się do urokliwej miejscowości Sokołowsko leżącej na wysokości ok. 560 m n.p.m. – nazwę swą zawdzięcza profesorowi UW, który przyczynił się do rozwoju uzdrowiska i w 1855 roku założył pierwsze sanatorium dla gruźlików, na wzór tego z Davos (stąd nazwa „śląskie Davos”). Znajduje się tu sporo obiektów wpisanych na listę zabytków, m.in. drewniana zabudowa ulicy Głównej, którą podążaliśmy. Szkoda, że ta architektoniczna perełka jest taka zaniedbana, a nietrudno wyobrazić ją sobie tętniącą życiem, pełną kuracjuszy, dźwięków muzyki… Po drodze minęliśmy cerkiew św. Michała Archanioła z początku XX wieku.

Godz. 15.20, chwila oddechu i łyk piwa w restauracji „Leśne Źródło”. Przyjemnie i smakowicie.

Kolejny cel to Przełęcz Sokołowska. Droga nieprzyjazna naszym butom, bo rozjeżdżona przez ciężkie wozy i przez to straszliwie błotnista. Na szczęście towarzyszy nam miły zapach świeżo ściętych drzew. Potem rozpoczynamy wspinaczkę na Kopicę (803 m n.p.m.) – stromo, ale krótko; przynajmniej błoto poza nami! Godzina 16.40. Wędrujemy wzdłuż granicy polsko- czeskiej. No, i otwiera się panorama na okoliczne wzniesienia. Teraz wyraźnie widzimy nasz kolejny cel… Niecałą godzinę później stajemy na Przełęczy pod Szpiczakiem (752 m n.p.m.), a stamtąd KOLEJNE TAKIE podejście – wymagające, oj, wymagające… Najpierw jest stromo, a potem … bardzo stromo!!! I do tego płaty śniegu oraz lodu utrudniające podejście. Zaledwie 500 metrów odległości i 128 metrów przewyższenia, ale jakich! Już, już go widzimy… W końcu jest! Ruprechticky Špičak (881 m n.p.m.). Godzina 17.50. Na szczycie dodatkowa atrakcja (hmmm, jakby poprzednich było mało!!!) – stalowa wieża telekomunikacyjna z tarasem widokowym (z 2002 roku). Wchodzić? Przecież tak wieje!, ale warto, bo widoki stamtąd niezrównane! Kilka zdjęć, trzymanie kapturów i aparatów, w końcu zejście na mały piknik „pod stojącą wieżą”. Godzina 18.15. Długa jeszcze droga przed nami? O, tak! Widzimy kolejny szczyt, widzimy… I mówimy: Marku, przewodniku nasz, czy Ty sumienia nie masz? Tak nas przeganiać?! Idziemy teraz „zaśnieżoną aleją”, miejscami szlak prawdziwie oblodzony. Docieramy nim do Rozdroża pod Waligórą (845 m n.p.m.). Jest już 19.10, grupa spisuje się świetnie, choć tyle kilometrów za nami. Samo wejście na szczyt nie sprawia problemu, stajemy na nim 25 minut później – to Waligóra (936 m n.p.m.). Grupowe zdjęcie, radość, że się udało, że dotarliśmy do ostatniego dzisiaj wierzchołka, że wkrótce znajdziemy się w schronisku, wypoczniemy i smakowicie coś zjemy. Jeszcze TYLKO ZEJŚCIE… Niesamowita stromizna! Ścieżka pokryta śniegiem, miejscami oblodzona. Tymczasem zapada już zmierzch… Nie ukrywajmy, dla wielu ta „podróż w dół” stanowiła spore wyzwanie. Techniki – wszelakie: od gałązki do gałązki, zjazd na butach, zjazd na pośladkach… To „zejście” na długo pozostanie w naszej pamięci… I znowu myśli nasze suną ku przewodnikowi naszemu… i rodzi się tak ochota niezmierna, aby serdecznie podziękować za doznań tak wiele… Tylko jak?... Już pomysł się rodzi, już wiemy… Pierwsza grupa dotarła do schroniska już dawno (nie wszyscy wybrali się na szczyt), druga – ok. 20.20, trzecia zaś – po skończeniu „akcji ratunkowej” (kto był, ten rozumie!). W końcu upragniony gorący posiłek, łyk herbaty albo piwa – dobrego, czeskiego. I poczucie satysfakcji…

Potem wieczorne spotkanie przy gitarach – tak, tak, liczba mnoga, a to dzięki Gosi P. i Zbyszkowi na zmianę z Kasią J

A o północy… cisza nocna na życzenie gospodarza obiektu, choć w schronisku nocowaliśmy sami…

Podsumowanie

28 km; 10 godzin

Dzień 2.

Wschód słońca: 5.26; zachód: 19.45.

Zbudziło nas piękne słoneczko, tak bardzo upragnione i wyczekiwane, a w końcu łaskawe! Nim o godzinie 9.00 (po obowiązkowym zdjęciu grupowym) wyruszyliśmy na szlak, mogliśmy nacieszyć oczy położeniem naszego schroniska w malowniczej Przełęczy Trzech Dolin (810 m n.p.m.). Droga powiodła nas do Przełęczy pod Turzyną (835 m n.p.m.), a stamtąd na Turzynę (895 m n.p.m.). Wspinaczka nr 1…, ale krótka (tak, tak, będzie nr 2, oj, będzie…). Potem szczytami dotarliśmy do Przełęczy pod Jeleńcem (837 m n.p.m.) i na Jeleniec – górę w kształcie stożka (902 m n.p.m.), minęła godz. 10.00. Wkrótce ujrzeliśmy grupę skałek „Skalne Bramy” rozrzuconych wśród głębokich dolinek u podnóża góry Rogowiec ze stojącymi na jej szczycie ruinami zamku piastowskiego, minęliśmy je, trawersując zbocze. Postanowiliśmy spożyć drugie śniadanko, rozkoszując się słońcem, siedząc na omszałych głazach czy pniach i tylko oznak wiosny jakoś nie było… Następnie spacerek do miejscowości Rybnica Mała, w której szosa przebiega między skałkami. Szlak niewinnie skręcił…, a w oczekiwaniu na naszych kolegów odpoczywaliśmy na wysokości 594 m n.p.m., nie wiedząc, co za chwilkę nas czeka… Jest godzina 11.40. TEGO naprawdę nikt się nie spodziewał! No, tak, odpuściłyśmy wczoraj przewodnikowi naszemu… Marku, ach, Marku, cóżeś takiego uczynił, żeś na taką wielką karę zasłużył?... A nam razem z Tobą pokutować przyszło… W końcu, po 50 minutach (choć niektórzy trochę prędzej), docieramy na wypłaszczenie, choć to jeszcze nie szczyt. Chwila oddechu, z radością łapiemy kilka promieni słońca. Poopalać się, poleniuchować – takie tam myśli chodzą po głowach, ale czas iść na Jałowiec Mały (741 m n.p.m.), co już niewielkim jest wyzwaniem. Od tej pory prawie żadnych niespodzianek… Prawie… Zmierzamy do podnóża Borowej, mijając świeżo ścięte drzewa. Rozkładamy się wśród drzew, łasuchujemy, a potem większość z nas udaje się na ostatnią TAKĄ wspinaczkę – stromą, ale krótką! Na szczęście możemy podążać bez obciążenia, nasze plecaki są bezpieczne. A szczyt? Niepozorny, właściwie nieoznakowany, bez widoków; Borowa 852 m n.p.m. Po sesji zdjęciowej powrót. Teraz już tylko spacerek – Przełęcz pod Borowa 675 m n.p.m., Przełęcz Kozia 653 m n.p.m. i Wałbrzych. Po lewej stronie widzimy na Zamkowej Górze na wysokości 618 m n.p.m. ruiny Zamku Nowy Dwór (z XIII wieku; spłonął od uderzenia piorunem w XVI wieku), a wkrótce potem pierwsze oznaki wiosny - żaby w zielonej sadzawce! Pamiętacie? Taki widok w ubiegłym roku zaskoczył nas już w marcu! Dochodzi godzina 15.00, przed nami Wałbrzych, a właściwie jego dzielnica Podgórze ze wspaniałym, choć nieużywanym wiaduktem kolejowym z 1880 roku – trójprzęsłowym, o długości 125 metrów i wysokości 22 metrów.

I powrót, i godzinny postój w restauracji – bo chociaż oprócz nas nikogo nie był, jakoś nie mogliśmy się doczekać na zamówione dania!

I jeszcze słowo na temat najmłodszych uczestników naszej wyprawy – spisali się świetnie, maszerując z nami bardzo dzielnie. Super!

Następny wspólny wyjazd za 4 tygodnie. Dopiero…

Marku, Marku, pamiętamy…

Podsumowanie

17 km 300 metrów; 6 godzin 15 minut

Do zobaczenia na szlaku w majuJ

2023 © Gliwicki Klub Turystyki Górskiej. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Strona została wygnerowana w 0.0001 sekund.